Wspomnienia wodzireja…
Minął rok odkąd z Arturem spotkaliśmy się po raz pierwszy, żeby wdrożyć w życie plan o nazwie: wodzirej Mateusz. :) Mogę więc po roku krótko opisać swoje emocje i wrażenia.
Początki wydawały się obiecujące i całkiem proste, bo: mikrofon nie jest mi obcy, ze śpiewem też nie mam problemu, a na niejednym weselu też byłem, wodzireja w akcji widziałem. ;) Niemniej, gdy przyszedł czas poznawania tajników tej pracy, mina mi trochę zrzedła. :D Poczułem się jak w szkole - zeszyt, długopis, zapisanie scenariusza wesela, animacji itd. Dobrze, że nie było zbyt trudnych sprawdzianów... Ale od czegoś trzeba zacząć. ;)
A potem...
Potem przyszedł czas praktycznego "szkolenia", czyli wykorzystania swojej wiedzy w praktyce i tu zaczęły się schody, bo doszedł stres, bo spojrzenia gości weselnych i gula w gardle. Wspominając tamte pierwsze próby pojawia mi się uśmiech na twarzy, bo każdy wodzirej musi to kiedyś przeżyć. Nikt mnie nie zabił, nie zwyzywał ani nie skrzywdził. Wszystko się udało :)
Najbardziej niezapomniany dzień to dzień...